Ręka, noga, mózg na ścianie

Scalanie dezintegracji Karoliny Spyrki

Galeria Artzona
Kurator: Kamil Kuitkowski

Tytułowa Ręka, noga, mózg na ścianie to rodzicielska groźba pamiętana przez wielu z nas z czasów dzieciństwa. Jest w tej groźbie nie tyle obietnica przemocy, ile raczej zapowiedź dezintegracji. Rozpadu ciała, a tym samym rozpadu Ja. Jeżeli jakikolwiek akt przemocy wobec dziecka jest destrukcyjny dla ego, w tym wypadku jest to zwerbalizowane najdobitniej. 

Kamil Kuitkowski

Pozornie wystawa Karoliny Spyrki wydaje się zilustrowaniem takiego procesu. Rozrzucone na ścianach drobne fragmenty przeszłości sprawiają wrażenie pozostałości po masakrze, po zupełnym zdefragmentowaniu jakiejś całości. Jednak już samo przyjrzenie się zebranemu zbiorowi domowych archiwaliów zdradza coś zupełnie innego. Rozpad już się dokonał, groźba była wypowiedziana zbyt wiele razy. Teraz obserwujemy próbę ponownego scalenia, nowego samo‑siebie‑opisania. Karolina w sposób prawie kompulsywny gromadzi ślady, kartki, dokumenty, zdjęcia (pokazując tylko ich drobną część). Tak jakby utrata choćby jednego fragmentu kolekcji była utratą kończyny. Wszystko zapakowane jest skrupulatnie w foliowe koszulki i gotowe do włożenia do segregatora. Taki segregator okazałby się specyficznym autoportretem.

I jeżeli z odpowiednią skrupulatnością wnikniemy w ten nieskończony jeszcze autoportret zobaczymy opowieść o wiele bardziej frapującą i bardziej skomplikowaną niż początkowo się wydawało. Zobaczymy historię o nierozerwalnym wielogłowym organizmie. Karolina opowiada o rodzinie jako charakterystycznym habitacie. Miejscu które nieustanie konstruuje i dekonstruuje Ja, nigdy tak naprawdę temu Ja nie powalając zaistnieć samemu. Tu w nieprzerywalnym połączeniu współistnieją: Karolina, Teresa i Piotruś. Artystka, jej matka, i jej syn. Na ścianach galerii są wymieszani, naruszający swoje granice, istniejący kosztem innego istnienia. Opisani w bliźniaczych książeczkach medycznych matki i córki, wspólnych orzeczeniach lekarskich matki i syna wydają się elementami powtarzającego się medycznego eksperymentu. Tak jakby rodzina nie mogła być niczym więcej niż tylko ciągłą chorobą i jej leczeniem. Odbywa się tu nieustanne i nigdy niedokończone pączkowanie. Kształtowanie się jednego bytu z drugiego, mutowanie i konieczność życia w wiecznych symbiozach. Jedyne co pozostaje to nieskończona pętla wzajemnej pielęgnacji: matka córkę, córka‑matka syna, córka matkę i tak dalej. Pielęgnacja ta jest tak samo opieką nad innym jak i sobą. Różnica między Ja i nie‑Ja zanika zupełnie.

Motyw prawie obsesyjnego pielęgnowania, nieustającej potrzeby opieki pojawia się też w innym miejscu wystawy. Centralne miejsce zajmuje instalacja zbudowana z doniczkowych roślin. Niezwykle okazałe, nieprawdopodobnie zadbane należą do matki artystki. Niektóre mają tyle samo lat ile Karolina. Ustawione na geometrycznych postumentach, z jednej strony przywodzą na myśl szpitalne korytarze, których chłód próbują ożywiać czasem kompozycje z paproci, z drugiej – tak samo stają się jednym organizmem. Nierozerwalnym kłączem uzależnionym od opiekuna. Instalacja jest zwieńczona owocującym drzewkiem mandarynkowym. Owoce, choć dorodne, okazują się niebywale kwaśne.

Jest jedno miejsce w  Ręce, nodze, mózgu na ścianie w którym artystka próbuje jednak być tylko sama ze sobą. To wideo wyświetlane na zewnątrz galerii, tuż nad wejściem. Oniryczna praca będąca po prostu zapisem kąpieli. Kąpieli, w której w odbiciu metalowego elementu wanny Karolina spotyka inną siebie. Macha do niej, a ona odpowiada z oddali. Ja zawsze ma towarzysza.