O melancholii, amerykańskich komiksach i współczesnym świecie

Rozmowa z Malwiną Mosiejczuk laureatką Grand Prix Młodej Grafiki Polskiej – Kraków 2015

Marta Anna Raczek‑Karcz: Zacznijmy wprost. Tematyka podjęta przez panią w nagrodzonym cyklu jest brutalna. Jak wyglądał początek pani pracy nad cyklem Versus? W jaki sposób i w którym momencie natrafiła pani na fotografie, które stały się punktem wyjścia pani poszukiwań?

Malwina Mosiejczuk: Pomysł na cały cykl zrodził się, gdy pracowałam nad innym projektem – Elizabeth Short. Praca ta jest zainspirowana sprawą głośnego morderstwa młodej Amerykanki, do którego doszło w 1947 r. w Los Angeles. Akt zabójstwa przez swoją wyjątkową brutalność i fakt, że do dzisiaj sprawa nie znalazła rozwiązania, wywołał w mediach burzę, której echo słychać do dziś. Morderstwo Elizabeth Short – zwanej Czarną Dalią – stało się elementem amerykańskiej kultury masowej, inspirując twórców filmowych, muzyków czy pisarzy. Na kanwie tej zbrodni powstało kilka kasowych produkcji (najbardziej znany jest film z 2006 r. zatytułowany The Black Dahlia). Zafascynował mnie proces, który doprowadził do tego, że tak niewyobrażalnie okrutne, potworne wydarzenie stało się elementem popkultury – finalnie jej produktem. Zastanawiałam się, jak prawdziwa historia tej dziewczyny ma się do tej przedstawianej przez media. Ona sama popadła w zapomnienie – niewielu pamięta dziś jej imię, znają raczej przydomek i to głównie dzięki filmowym produkcjom. Dla publiczności ważniejsze stały się makabryczne szczegóły jej morderstwa. Znalezienie zdjęć jej okaleczonego ciała było bardzo proste – wystarczyło wpisać jej nazwisko albo przydomek w wyszukiwarce internetowej, by znaleźć zdjęcia z policyjnych archiwów. W ten sposób odkryłam, jak wiele tego typu treści dostępnych jest w sieci. Wcale nie trzeba głęboko szukać, żeby znaleźć bardziej brutalne i przerażające fotografie. Uświadomiło mi to dwie rzeczy: to, jak bardzo ludzi pociągają okrucieństwo i ból, oraz to, jak wiele jest takich postaci jak Elizabeth – o które nikt nie dba, interesując się tylko makabrą przedstawioną na fotografiach. Poświęciłam wiele czasu na poszukiwania, ale bardzo rzadko mogłam znaleźć jakiekolwiek informacje o ofiarach. Podczas tego procesu czułam autentyczny smutek i żal, myśląc o zapomnieniu, jakie je spotkało. Przez pewien czas czułam się wręcz fizycznie chora. Z drugiej strony przemysł rozrywkowy, który w dużej mierze żeruje na ludzkim zamiłowaniu do brutalnych scen, kreuje postaci fikcyjne, które stają się idolami. Mimo iż ci bohaterowie nie są prawdziwi, ich rany czy nawet śmierć nigdy nie miała miejsca, ich los obchodzi ludzi o wiele bardziej niż to, co się dzieje w realnym świecie.

MARK: W jakim stopniu wykorzystana przez panią estetyka kojarzona z amerykańskim pop‑artem, zwłaszcza twórczością Roya Lichtensteina, może być jeszcze dzisiaj nośnym narzędziem krytyki społecznej?

MM: Moja twórczość (przynajmniej na razie) kojarzona jest z Royem Lichtensteinem, ponieważ oboje inspirowaliśmy się bardzo charakterystycznym stylem komiksów amerykańskich lat 50. i 60. XX w. Osobiście jestem wielką fanką całej kultury komiksu, nie tylko tego amerykańskiego. Mam w domu dość pokaźną komiksową kolekcję i powoli sama zaczynam je tworzyć.

Uwielbiam prace Lichtensteina, ale dla mnie prawdziwą inspiracją są amerykańscy twórcy komiksów tamtych lat. Wystarczy przyjrzeć się pracom takich artystów jak Steve Ditko czy Jack Kirby (obaj współtworzyli Marvela) – w każdym kadrze tkwi niesamowita siła i kunszt graficzny, osłabiony niestety przez mały format. Siłę pojedynczych kadrów odkrył nie tylko Lichtenstein, ale też np. Mel Ramos, przedstawiając na swoich ogromnych płótnach osamotnionych, wyrwanych z otoczenia bohaterów – pokazując ich w sposób odmienny, niż robią to komiksy. Z mojej fascynacji komiksem wziął się również pomysł, by wykorzystać postaci superbohaterów – ważnego fenomenu komiksu amerykańskiego lat 60. xx w. Jak wcześniej wspomniałam, tam, gdzie realne ofiary zostały zapomniane, postaci fikcyjne są powszechnie znane. Mało kto wie, że Czarna Dalia nazywała się Elizabeth Short, natomiast tożsamość i szczegóły z życia superbohaterów są dobrze znane (od kilku lat istnieje silny trend realizowania filmowych superprodukcji na podstawie komiksów, więc nie jest to już wiedza zastrzeżona wyłącznie dla fanów).

Dla mnie komiksowa estetyka w połączeniu z siłą wielkoformatowej grafiki jest idealnym medium – symbolizuje łatwy dostęp i możliwość odczytania znaczeń przez odbiorcę oraz współczesną masowość przekazu. Podoba mi się idea, że pozornie czysto rozrywkowa, „niewinna” forma pop‑artu może nieść głębokie lub wstrząsające treści. Czemu nie wykorzystać tego, by przekazać coś naprawdę dla mnie ważnego?

MARK: Współcześnie komiksy wywierają wpływ nie tylko na przekaz artystyczny, stanowią też
m.in. kanwę superprodukcji kinowych. Po tę estetykę chętnie sięgają także reżyserzy amerykańskiego kina autorskiego, tacy jak Quentin Tarantino. Czy filmy tego reżysera w przewrotny, pastiszowy sposób ukazujące brutalny świat, morderców i ofiary, są dla pani w jakiś sposób inspirujące, czy też czerpie pani inspirację z odmiennych źródeł?

MM: Jestem kinomaniakiem. Być może to właśnie przez olbrzymie ilości filmów, które oglądam, zwróciłam uwagę na ogrom przemocy w mediach, m.in. w kinie. Tutaj walka, przemoc, krew stanowią źródło rozrywki i powód do śmiechu. Na swój przerysowany sposób pokazuje to w swoich filmach Tarantino (którego uwielbiam). Jak już wspomniałam, bardzo inspiruje mnie komiks. Nie tylko pod względem wizualnym, ale także treściowym. O tym, w jak „przerysowany” sposób może być przedstawiony brutalny, wręcz makabryczny świat, wie ten, kto spotkał się z twórczością Franka Millera w postaci serii Sin City.

Myślę jednak, że w moich pracach mimo wszystko nie ma aż takiego przerysowania. Moje grafiki w gruncie rzeczy wiernie oddają realia fotograficznych pierwowzorów, choć na pierwszy rzut oka wyglądają jak kadry z kreskówek. Lubię, gdy sztuka operuje humorem, pastiszem, sarkazmem – stosowane w umiejętny sposób przynoszą oczyszczenie. Kocham w sztuce to, że może śmiać się ze wszystkiego. Do tego tematu jednak zdecydowałam się podejść na poważnie. Od początku pracy nad projektem towarzyszy mi uczucie smutku i żalu, mam nadzieję, że ktoś dłużej patrzący na moje prace będzie w stanie poczuć to samo. Melancholię ukrytą pod żywymi kolorami.

MARK: Rozmawiając w kontekście przyznania pani najważniejszej nagrody Grand Prix Młodej Grafiki Polskiej, nie mogę nie zapytać, czym dla pani, przedstawicielki młodego pokolenia polskich artystów, jest dzisiaj grafika? Czy pytanie o tożsamość tego medium i próba definiowania go w odrębności od innych sposobów ekspresji artystycznej mają dla pani jakieś znaczenie?

MM: Jeśli to, co artysta chce opowiedzieć, jest dla niego ważne, jeśli ta idea jest na tyle silna, by wzbudzić u odbiorcy emocje (nie ma dla mnie znaczenia, czy pozytywne, czy negatywne), to według mnie nie ma sensu kombinować z medium. Eksperymenty w grafice mają dla mnie sens, jeśli wpływa to na przekaz pracy, zmienia jej odbiór, ale nie wtedy, gdy są tylko wizualną ciekawostką. Mam wrażenie, że dziś to wciąż mało popularna opinia. Interesuję się wszelkimi formami sztuki współczesnej, podziwiam artystów zawsze prących do przodu, eksperymentujących z nowymi technologiami i ich łączeniem, ale jeśli chodzi o samą grafikę, według mnie jej siła tkwi w czystości i prostocie. Ale co ja wiem? Jestem młoda, może z czasem zmienię poglądy – na pewno nie zamierzam się ograniczać i zamykać na nowe doświadczenia.

MARK: Gdy rozmawiamy, tegoroczna edycja Międzynarodowego Triennale Grafiki w Krakowie dobiega już niemal końca. Jaka jest pani opinia – jako reprezentantki najmłodszego polskiego pokolenia grafików – na temat kształtu Międzynarodowego Triennale Grafiki – Kraków 2015? Jak postrzega pani Wystawę Główną oraz Wystawę Grand Prix Młodej Grafiki Polskiej? Udało się pani zobaczyć którąś z wystaw towarzyszących MTG? Odnalazła pani na tych wystawach jakąś inspirację dla siebie?

MM: Pierwszym wrażeniem było przytłoczenie. Główna Wystawa Triennale była bardzo obszerna – jak dla mnie, trochę za duża. Trudno mi było poświęcić wszystkim pracom tyle samo uwagi, zwłaszcza pod koniec długiej wędrówki przez wszystkie sale Bunkra Sztuki. Rozumiem, że i tak był to tylko okruch z olbrzymiej liczby wszystkich zgłoszonych prac. Same prace w większości bardzo mi się podobały, niektóre były wręcz niesamowite. Wystawa Grand Prix Młodej Grafiki Polskiej z kolei odwrotnie – wydała mi się dość mała, zarówno jeśli chodzi o przestrzeń, jak również liczbę wystawionych prac. Szczerze mówiąc, niewiele było na niej prac, które mi się naprawdę spodobały – nie wiem, czy to wynik ogólnego poziomu zgłoszonych prac, czy efekt selekcji (nie wiem, co gorsze?). W każdym razie brakowało mi mocnych prac, które powinny w końcu wychodzić spod rąk właśnie młodych twórców, takiego czynnika „łał!”. Na pewno podobały mi się prace wyróżnione, zwłaszcza Siedź cicho Zuzanny Dyrdy – świetny pomysł.

Z wydarzeń towarzyszących zorganizowanych w Krakowie udało mi się, niestety, obejrzeć tylko kilka. Najlepiej wspominam wystawę Przestrzenie Tao. Prace tam pokazane bardzo mi się podobały z osobna, a razem tworzyły taki niesamowity klimat, poczucie egzotyki i czegoś bardzo znanego jednocześnie. Takie zabawne wrażenie, że nawet w galerii na drugim końcu świata mogłabym się czuć jak w domu.

Inspiracji szukam ciągle i podświadomie, to chyba taki szósty zmysł artysty. Nie jestem w stanie wskazać, co konkretnie na mnie wpłynęło, ale wiem, że każde wydarzenie artystyczne, zwłaszcza pokroju Triennale, zostawia we mnie ślad. Mam taką teorię, że poznawanie (nie tylko sztuki) odkłada się w postaci wiedzy i doświadczenia, żeby w pewnym momencie przynieść potrzebne rozwiązanie. Dlatego staram się jak najwięcej oglądać i uczęszczać na wszelkie ciekawe wydarzenia, zwłaszcza jeśli są związane ze sztuką.