Jest płaszczyzna na której pojawiają się kolorowe plamy, a reszta to ogląda

Nie tylko o malarstwie z Mateuszem Sarzyńskim rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec

 

A.J.M: Rozmowy z artystami często rozpoczyna się od pytania o początki ich fascynacji sztuką i ja też chciałabym się dowiedzieć, co spowodowało, że zainteresowałeś się malarstwem na poważnie?.
M.S.: Jak większość dzieci rysowałem z zapałem, ale nie otrzymałem zachęty ze strony rodziny, aby kształcić się w tym kierunku. W moim środowisku (pochodzę z małego miasta na wschodzie Polski) bycie artystą traktowane jest jako nie do końca poważny fach. Nie poszedłem więc do Liceum Plastycznego, a kiedy doszło do wyboru kierunku studiów architektura wydawała się solidną opcją. Tam mogłem wykorzystać, jak wierzyli moi bliscy, w praktyczny sposób moje zdolności rysunkowe.

A.J.M: Chociaż ostatecznie ukończyłeś Wydział Architektury Politechniki Krakowskiej, to nie zostałeś praktykującym architektem…
M.S: Podczas studiów odkryłem, że coraz bardziej pociągają mnie zajęcia z malarstwa i rysunku, które były przewidziane w programie nauczania. Ceniłem zwłaszcza rozmowy i korekty pracującego tam Marka Firka (członka nie istniejącej Grupy Ładnie). W domu ustawiałem martwe natury, które rysowałem i malowałem dla własnej przyjemności. Natomiast podczas pracy nad studenckimi projektami architektonicznymi, zacząłem zdawać sobie sprawę, że sposób ich wizualnej prezentacji staje się dla mnie najważniejszy. Namalowałem też do dyplomu widok perspektywiczny farbami olejnymi, co było raczej nie spotykane. Profesorowie uznali, że „chłopak umie malować jak malarz nie jak architekt” . Chociaż mój dyplom będący projektem muzeum sztuki współczesnej, przygotowany pod kierunkiem Prof. Dariusza Kozłowskiego został dobrze oceniony( otrzymałem m.in. nagrodę w 15 edycji konkursu „Architektura Betonowa” i nagrodę krakowskiego SARP za najlepszy dyplom), to uświadomiłem sobie, że nie chcę zajmować się architekturą zawodowo.

A.J.M.: Podkreślasz jednak, że czas spędzony na studiowaniu architektury nie uważasz za stracony.
M.S: Architektura nauczyła mnie dyscypliny pracy i co najważniejsze wyniosłem z niej przekonanie, że w działaniu twórczym najważniejszy jest koncept i pytanie o cel jakiemu dana realizacja (budynek, obiekt, obraz) ma służyć. Mówiąc kolokwialnie, jeśli zaprojektuję ustęp, nawet efektowny, ale nie będzie można z niego wygodnie skorzystać, to przestaje to być ustęp tylko staje się on rzeźbą. W malarstwie, walor praktycznej użyteczności, nie odgrywa oczywiście roli, ale tak jak w projektowaniu, są zasady i reguły, z którymi się zmagam. Staram się wyobrazić sobie najpierw obraz w głowie (w architekturze bryłę, proporcje itp.) i zamiast wędrować w wyobraźni po korytarzach zaprojektowanego przeze mnie budynku, przemierzam „drogę” od punktu A do punktu B podczas malowania obrazu w mózgu. Kiedy już staję przed płótnem to zdarzają mi się odstępstwa od wcześniejszego planu, lecz zawsze traktuję malarstwo trochę jak rodzaj logicznej gry, łamigłówki, przypominającej grę w szachy, które też lubię. Fakt, że maluję szybko, często jeden obraz dziennie, nie oznacza, że tworzę je opierając się jedynie na emocjach, bez z góry przemyślanego „szkicu”.

A.J.M: Fascynuje Cię architektura brutalistyczna, a do Twoich ulubionych projektantów należy Louis Kahn.
M.S.: Architektura brutalistyczna nie przyciągnęła mnie swoją surowością, lecz szczerością. Ściana jest ścianą, żadnych jej elementów się nie maskuje i chyba podobnie jest z moim malarstwem. Nie ukrywam swoich błędów, farba spływa po płótnie bo jest farbą, linie są krzywe, bo nie stosuję linijki, przyrządów optycznych i projektora- lubię taką właśnie stylistykę. Louis Kahn był chyba fajnym gościem, wybitnym architektem i sprawnym artystą. Bardzo podobało mi się, gdy dowiedziałem się, że osobiście pomagał przy budowie parlamentu w Dhace, m.in. ucząc zwykłych robotników jak zrobić rusztowania z bambusa. Miał charakter, a ja chyba nie lubię ludzi nijakich.

A.J.M.: Wybór drugiego kierunku studiów podyktowany był już nie względami praktycznymi, ale chęcią rozwijania zainteresowań malarskich. Zdecydowałeś się jednak na studia na Wydziale Grafiki krakowskiej ASP…
M.S.: Tak, wybrałem grafikę a nie malarstwo, bo natknąłem się na prace Prof. Dariusza Vasiny. Chciałem mieć kontakt z profesorami, których działalność artystyczna do mnie przemawia. Dobrze mi się studiuje pod jego kierunkiem, bo jak sam mówi, stara się studentom nie przeszkadzać, a kiedy tego potrzebują rozmawiać i dyskutować z nimi na partnerskich zasadach. Nie bez znaczenia był też fakt, że mogłem jako student korzystać z pracowni w centrum miasta, na której wynajęcie nie byłoby mnie stać.

A.J.M: Nie unikniemy chyba też pytania o artystów, których twórczość Cię inspiruje. Pamiętam, że wspomniałeś kiedyś o Christianie Jankowskim i Chrisie Burdenie.
M.S.: Rzeczywiście, zapis wideo performance Christiana Jankowskiego „The Hunt” z roku 1992, był jednym z pierwszych „przejawów” sztuki współczesnej z jakimi się zetknąłem. Pomysł na pokazanie człowieka polującego przy pomocy łuku i strzał na artykuły spożywcze w markecie Aldi, wydał mi się z jednej strony nonsensowny, z drugiej niebywale dowcipny. Ukazywał bowiem absurdy współczesnej kultury konsumpcyjnej w sposób bezpretensjonalny i zarazem w szerszej, historycznej perspektywie. Z kolei performance Chrisa Burdena w trakcie którego artysta zostaje postrzelony z ostrej amunicji w imię sztuki, wyznaczył granicę, jaką bałbym się kiedykolwiek przekroczyć. Obydwaj artyści utwierdzili mnie jednak w przekonaniu, jak ważna jest warstwa konceptualna dzieła, a humor czy ironia są w sztuce niezbędne.

A.J.M: Przyglądając się Twoim obrazom nie jest zaskoczeniem, że najbliżsi Ci są malarze, których twórczość wpisuje się w szeroko pojęty nurt ekspresjonizmu.
M.S: Rzeczywiście, cenię malarstwo Eugéne Delacroix, Henry Tylora, Daniela Richtera, Williama L. Hawkinga czy Rose Wylie, nie tylko ze względu na jego wysoki poziom, ale odczuwam z nimi pokrewieństwo, także na poziomie „ludzkim”, ich niektóre doświadczenia życiowe budzą moją sympatię, czasami współczucie. Mam też polskich faworytów: Artura Nachta-Samborskiego i Andrzeja Wróblewskiego. Wspominam o tych artystach, bo ostatnio dużo maluję obrazów mających charakter pastiszy, często stanowiących swobodne trawestacje prac dawnych mistrzów, bo wciąż mam poczucie, że wiele się mogę od nich nauczyć.

A.J.M: Zgodzisz się wiec zapewne ze stwierdzeniem Adriana Ghenie, że chronologia w sztuce nie istnieje, bo przecież Caravaggio i de Kooning próbowali rozwiązywać podobne problemy- malarskie. Przepracowywali je na płótnie, no a Ty dodatkowo „malujesz” także na ludzkiej skórze, bo zajmujesz się tatuażem.
M.S. : Tak, staram się traktować tatuaż w ten sam sposób w jaki podchodzę do malarstwa. Forma jest inna, bo to zupełnie inne medium, jednak myślenie jest podobne. Wydaje mi się, że tatuowanie wymaga trochę więcej pewności siebie. Obraz na płótnie można zniszczyć lub przemalować. Usunięcie rysunku z człowieka jest oczywiście możliwe, ale jest to dość bolesne i wymaga trochę czasu. Czasami spotykałem się z przykładami sztuki zaangażowanej w różne sprawy. Często widziałem hasła wypisane na płótnach lub filmy prezentujące jakiś problem. Postanowiłem pójść trochę dalej. Nie znalazłem jeszcze mocniejszej formy wyrazu niż wstrzykiwanie tuszu pod skórę. Poza tym lubię rysunki i sam zacząłem je kolekcjonować na własnej skórze. Na razie zbiór nie jest wielki, ale gromadzę tatuaże od ludzi, których prace mi się podobają. W sklepie z tatuażami spotkałem wielu ciekawych ludzi i świetnych artystów. Kto wie czy to właśnie nie oni są następcami Caravaggia?

A.J.M: Twoje malarstwo zaistniało najpierw w internecie. Jakie znaczenie ma dla Ciebie obecność w sieci?
M.S: Pokazuję swoje rzeczy w internecie chyba od półtora roku. To nie jest długi czas. Prowadzę tylko konto na Instagramie, ponieważ ktoś mi kiedyś powiedział, że to fajne medium i że wiele osób „chwali” się tam swoją działalnością. Nadal podchodzę do tego bardzo sceptycznie, ale w tym okresie poznałem wielu interesujących artystów oraz brałem udział w kilku wystawach, które nie byłyby możliwe gdyby nie instagram. Dużą zaletą, a jednocześnie niebezpieczeństwem jest fakt, że w jednej chwili, można podzielić się tym nad czym się obecnie pracuje z wieloma osobami, bez ograniczeń geograficznych. Oczywiście wiele zależy od zasięgu użytkownika, ale mogę sobie wyobrazić sytuację, w której osoba w ciągu kilku godzin dociera do kilku tysięcy osób. To z jednej strony jest fajne, z drugiej obciążające. Dodatkowo codziennie widzę setki nowych prac powstających w różnych zakątkach świata. Motywuje to do działania, choć skłania do zadania sobie pytania, po co malować kolejny obraz, skoro są już ich miliony w internecie? Po co mam starać się być artystą jeżeli jest ich już tak wielu, a artworld jest hermetyczny i nie ma w nim wiele miejsca?

A.J.M: Jak widzisz swoje miejsce na mapie młodej polskiej sztuki współczesnej? Odczuwasz pokoleniową wspólnotę, pokrewieństwa artystyczne z twórcami urodzonymi w latach 90.? A może posługiwanie się kryterium generacyjnym, jako poręcznym narzędziem opisu Twojej twórczości uważasz za chybione?
M.S.: Nie wiem jakie jest pokolenie ludzi urodzonych w latach 90., nie mam do tego wystarczającego dystansu. Czasami czytam coś o młodych polskich artystach w internecie, jednak nie odczuwam jakiejś silniejszej więzi z nimi, niż z osobami urodzonymi w innych latach. Ja maluję obrazki, a moim zdaniem samo malarstwo niewiele zmieniło się od czasów paleolitu. Oczywiście tematy i technika są inne, ale problemy nadal podobne. Nie jestem artystą intermedialnym, gram w grę, w której trzymam się cały czas tych samych zasad. Jest płaszczyzna na której pojawiają się kolorowe plamy, a reszta to ogląda. Istotna jest też idea, pomysł, przekaz. Nie wiem czy mieszanie w to generacji coś ułatwia. Wcześniej zresztą zgodziliśmy się ze stwierdzeniem Adriana Ghenie, że chronologia w sztuce nie istnieje, więc po co tworzyć sztuczne kryteria?. Zresztą buduje to dziwną sytuację, my urodzeni w danej dekadzie konta reszta. Co do samych artystów, rówieśników, twórczość jednych bardziej mi odpowiada, innych mniej, ale to samo dotyczy urodzonych w innym czasie.

A.J.M: Nad czym obecnie pracujesz?
M.S: Planów mam mnóstwo, ale skupiam się obecnie tylko na najbliższym czasie, tzn. okresie poprzedzającym wyjazd do Nowego Jorku (moja rezydencja zaplanowana jest na listopad). Cały czas robię tatuaże i maluję. Nadal mam więcej pomysłów na nowe obrazki i rysunki, niż czasu na ich realizację. W październiku wezmę udział w zbiorowej wystawie w North Yorkshire (Three works, Scarboroug, Anglia) .Oprócz tego jest kilka rzeczy, z których bardzo się cieszę, ale nie chciałbym zapeszyć, więc wolałbym się tym nie chwalić.

 

Mateusz Sarzyński – student V roku Wydziału Grafiki, Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. 
W roku 2018 został laureatem głównej nagrody konkursu Artystyczna Podróż Hestii.