Zofia Baltarowicz-Dzielińska

Pierwsza studentka na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie

Iwona Demko

Dokładnie 100 lat temu, we wrześniu 1917 r., nieświadoma tego, że Jacek Malczewski był negatywnie nastawiony do przyjmowania kobiet na akademię, pojawiła się w drzwiach jego domu 23-letnia Zofia Baltarowicz. Jej cel był jasny: chciała przekonać Mistrza, jak o nim myślała, człowieka genialnego, do tego, aby przyjęto ją na studia. W roku 1917 kobiety nie mogły studiować na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Wiedzieli o tym wszyscy. Wiedziała o tym również Zofia Baltarowicz. I mimo tego, że wszyscy dokoła przypominali jej o tym zakazie, postanowiła spełnić swoje marzenie.

Zofia Baltarowicz urodziła się 23 V 1894 r. w Jaryczowie Starym, w małej ukraińskiej miejscowości oddalonej 27 km od Lwowa. Przed I wojną światową Jaryczów Stary należał do Austro-Węgier, przed zaborami Polski do I Rzeczypospolitej. Od Krakowa dzieliło Jaryczów ok. 350 km. Swoją pasję do rzeźbienia Zosia odkryła bardzo wcześnie. Stało się to podobno podczas wizyty szklarza.

Miałam piąty rok życia, kiedy jesienią stary szklarz, Żyd z sąsiedniego miasteczka Jaryczowa Nowego, zaopatrywał nasze okna przed zimą. Obserwowałam jego pracę z dużym zainteresowaniem, co zwróciło uwagę szklarza. W pewnej chwili przerwał kitowanie okien i przypatrzył mi się uważnie, po czym wyjął ze swych zapasów dużą bryłę kitu i dał mi ją z życzeniem, ażebym z tego kitu „wyrabiała ładne figurki”. Od tego czasu zaczęłam lepić w kicie swoje pierwsze „twory” rzeźbiarskie, a kiedy zabrakło kitu, modelowałam swoje dziecinne pomysły w zwyczajnej żółtej glinie, którą wydobywałam z rowu za naszym ogrodem1.

Pasję artystyczną Zofii popierał ojciec Jan Baltarowicz, pszczelarz z zamiłowania oraz długoletni wójt w miejscowości Jaryczów Stary. Zdecydowanie przeciwna temu była matka, Zofia Stefania z Weeberów, córka powstańca z 1863 r. Alfreda Weebera i Ignacji z Zakrzewskich Weeberowej. Ignacja była wnuczką Ignacego Zakrzewskiego, prezydenta Warszawy i współtwórcy Konstytucji 3 maja.

W moim domu rodzinnym panowała atmosfera gorącego patriotyzmu, uczuć prawdziwie demokratycznych i poczucia obowiązku bezinteresownej pomocy społecznej. Nic więc dziwnego, że wychowana wśród takich uczuć, pojęć i przykładów, z chwilą gdy zrozumiałam, że moim powołaniem jest zawód artysty, postanowiłam moją sztuką służyć Ojczyźnie2.

Matka uważała, że „najwznioślejszy cel życia każdego Polaka”3 to praca na roli połączona z pracą społeczną. Praca artystki nie wydawała się matce właściwa dla jej pierworodnej córki. Nie traktowała tego zajęcia Zofii jako przyszłego zawodu. Pozwalała córce na prywatne lekcje rysunku, ponieważ myślała, że jest to zajęcie bardziej rozrywkowe niż pasja, której miałaby się oddać jej córka. Ojciec uważał, że poprzez zawód artysty swoją twórczością również można służyć ojczyźnie. Pasja artystyczna Zofii znajdywała również akceptację babci Ignacji z Zakrzewskich Weeberowej.

Pierwsze prywatne lekcje rysunku i malarstwa pobierała u artystki malarki, absolwentki prywatnej Akademii Sztuk Pięknych Juliena w Paryżu, Zofii Brühl-Gołąbowej, która mieszkała razem z mężem, lekarzem okręgowym, w Jaryczowie Nowym. Było to w latach 1908–1912, w czasie nauki w szkole średniej.

W wieku 16 lat Zofia zachorowała na odrę, z której wywiązały się komplikacje. Potem dopadły ją kolejne choroby. W rezultacie spędziła kilka miesięcy w łóżku, ocierając się o śmierć. Choroby te pozostawiły jej na całe życie ciężką wadę serca.

Pomimo to nie przestałam marzyć o studiach w Akademii Sztuk Pięknych. Ojciec rozmawiał na ten temat ze swoim przyjacielem dr Piotrem Kucharskim ze Lwowa, który opiekował się mną podczas choroby. Dr Kucharski oświadczył matce:

– Zmartwienie ogromne szkodzi w chorobach serca. Jeżeli pani chce, ażeby córka żyła, musi jej pani pozwolić na studia. Wtedy matka ustąpiła…4

Kłopoty zdrowotne oraz rada lekarza zmiękczyły serce matki i otworzyły drogę Zofii do studiów.

Jeszcze przed maturą, od 1912 r. uczęszczała do prywatnej Szkoły Sztuk Pięknych artysty malarza prof. Stanisława Batowskiego we Lwowie. Naukę przerwała I wojna światowa, ale już 13 VII 1915 r. zapisała się na kursy rzeźby do prof. artysty rzeźbiarza Zygmunta Kurczyńskiego5, ucznia Laszczki, a potem Rodina. Właśnie w pracowni Kurczyńskiego poznała swojego przyszłego męża, artystę malarza Kazimierza Dzielińskiego6. U Kurczyńskiego uczyła się rzeźby przez rok. Równocześnie w latach 1915‒1916 uczęszczała na historię sztuki do prof. Jana Bołoz-Antoniewicza i filozofię ścisłą do prof. Kazimierza Twardowskiego na Uniwersytecie Lwowskim7. Następnie udało się jej wyjechać „za granicę”8 ‒ na studia w Wiedniu9.

W latach 1916‒1917 studiowała rzeźbę w Verein Kunstschule für Frauen na Stuberingu u Karla Kauffungena, profesora wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych, niedostępnej wówczas dla kobiet, oraz rysunek u prof. Rothmayera. Kontynuowała w Wiedniu również naukę historii sztuki na Uniwersytecie Wiedeńskim u prof. Maxa Dworaka i Józefa Strzygowskiego, a także filozofię ścisłą u prof. Adolfa Stohra10. Swoją studia musiała jednak przerwać.

Pracowałam po szesnaście godzin dziennie i byłam z moich wiedeńskich studiów najzupełniej zadowolona. Niestety Matka moja z obawy przed zbliżeniem się wojennego frontu austriacko-rosyjskiego do Lwowa jak i naszego domu nie zgodziła się na kontynuowanie moich świetnie rozpoczętych wiedeńskich studiów, a to z obawy, że zostanę odcięta od rodziny wojennym frontem. To przerwanie moich studiów przeżywałam dramatycznie. Kochałam sztukę i chciałam nią służyć Ojczyźnie i zdawałam sobie sprawę, że nie mogę spełnić życzenia matki – studiować z powrotem we Lwowie, gdzie już nauczyłam się wszystkiego jako plastyczka, czego mogłam się w tym mieście nauczyć… Szukając wyjścia z tej bardzo trudnej sytuacji, po dłuższych rozważaniach postanowiłam zdobyć to, co wówczas wydawało się dla kobiet nie do zdobycia: WSTĘP NA STUDIA DO KRAKOWSKIEJ AKADEMII SZTUK PIĘKNYCH11.

Wróciła do domu w kwietniu 1917 r. W jednym ze swoich życiorysów napisała, że oprócz obawy przed zbliżającym się frontem jako kolejny powód matka podała zły stan swego zdrowia. Jedynym wyjściem, jakie zostawało Zofii w zaistniałej sytuacji, aby nadal rozwijać swój talent, były studia na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.

Złożyło się tak szczęśliwie, że właśnie pod koniec wakacji w sierpniu 1917 roku odwiedził nas wuj Mieczysław Ruebenbauer i na moją prośbę razem z moim ojcem wytłumaczyli matce, że w razie odcięcia mnie od domu frontem bojowym austriacko-rosyjskim znajdę opiekę u wujostwa zamieszkałych w Proszówkach pod Bochnią. Wuj Mieczysław był ożeniony z rodzoną siostrą mojej matki Anną.

Otrzymałam więc zezwolenie na odbycie studiów w krakowskiej Akademii od obojga rodziców […]12.

Ojciec jak zawsze dopomógł w kontynuowaniu studiów nie tylko sercem, ale i czynem: sprzedał ze swej pasieki duże ilości miodu i dał mi pieniądze na pobyt w Krakowie13.

Czym była niezgoda rządów zaborcy na studiowanie kobiet wobec zgody matki. Zofia nie mogła darować sobie takiej sytuacji. Być może matka liczyła na to, że córka wróci odprawiona z akademii i dlatego się zgodziła.

Był wrzesień 1917 roku. Zwinęłam moje szkice, rysunki i studia olejne w gruby rulon, wysoki na półtora metra. Niosąc w jednej ręce walizkę, a w drugiej ciężki rulon, wsiadłam do krakowskiego pociągu. W Krakowie wynajęłam pokój na drugim piętrze hotelu mieszczącego się w Rynku na rogu ulicy Floriańskiej14.

Zapewniwszy sobie mieszkanie, postanowiłam rozpocząć atak na Akademię. Wcześnie rano udałam się do kościoła Mariackiego. Tam się wyspowiadałam i tam potem cały czas przystępowałam do Komunii św.

Wiedziałam, że moje przedsięwzięcie jest rewolucyjne i że profesorowie Akademii będą robili trudności15.

Dano mi pokój na drugim piętrze z oknem wychodzącym na krakowski Rynek. Od małego dziecka wszczepiano we mnie jakiś nieledwie mistyczny pietyzm dla naszej dawnej stolicy. Można więc zrozumieć, że patrząc przez okno hotelowe na kościół Mariacki, Rynek i piękne Sukiennice, byłam wzruszona nie tylko urokiem tego miasta, ale i świadomością, że właśnie tutaj będę studiować. Nie przerażała mnie myśl, że wstęp na te studia trzeba było dopiero zdobyć – ale zmuszała do działania.

Nie roztkliwiając się dłużej nad pięknymi widokami, udałam się ulicą Floriańską do Akademii Sztuk Pięknych na placu Matejki nr 13.

Portierowi strzegącemu wstępu do tej uczelni oświadczyłam:

– Chcę się zobaczyć z profesorem Malczewskim.

– Profesora nie ma w Akademii są przecież wakacje – objaśnił dosyć uprzejmie.

– W takim razie proszę o jego adres prywatny.

Portier z pewnym zdziwieniem podał mi adres mieszkania państwa Malczewskich, które w tym czasie mieściło się przy ulicy Krupniczej. Można by się zastanowić, dlaczego mając zamiar studiować rzeźbę, chciałam w pierwszej kolejności zobaczyć się ze znanym mi jedynie z jego obrazów malarzem Jackiem Malczewskim. Wynikało to z wewnętrznego przekonania, że jedynie człowiek genialny potrafi zrozumieć moje pragnienie studiowania tam, gdzie dla kobiet wszystkie regulaminy zabroniły dostępu. I nie omyliłam się. Na szczęście nie wiedziałam wówczas, że Malczewskiego uważano za największego przeciwnika w dopuszczeniu kobiet na studia w Akademii. W rzeczywistości, o czym się przekonałam, Malczewski sprzeciwiał się jedynie masowemu napływowi do tej uczelni kobiet miernie utalentowanych, które nie traktowały sztuki poważnie.

Z całą ufnością podążyłam w stronę ulicy Krupniczej. Dzień był piękny, słoneczny. W mieszkaniu państwa Malczewskich wprowadzono mnie do małego pokoiku, od przedpokoju na lewo, gdzie oczekiwałam na przybycie profesora. Stałam tam z rulonem szkiców tuż przy drzwiach, którymi weszłam. Po chwili z pokoju, skąd dochodził gwar licznie zebranych gości, wszedł Jacek Malczewski i zapytał po prostu:

– Czego pani sobie życzy?

– Ja, panie profesorze, pragnę być przyjęta na studia do Akademii.

– A czy pani nie wie, że dla kobiet wstęp na studia w Akademii jest wzbroniony?

– Wiem, panie profesorze, ale wierzę w to, że pan profesor po obejrzeniu moich szkiców przyjmie mnie do Akademii16.

Usłyszawszy tę śmiałą odpowiedź, Jacek Malczewski zmierzył mnie piorunującym wzrokiem od stóp po głowę. Po małej chwili – w czasie której bałam się, że mnie po prostu wyrzuci – powiedział ostro, wskazując władczym ruchem ręki stół:

– Niech pani pokaże!17

Położyłam je na stole, a sama zatrzymałam się w pozycji stojącej na dawnym miejscu. Nie prosił mnie przecież, ażebym usiadła… Kiedy Malczewski rozpoczął przegląd moich szkiców, jednego po drugim, czekałam na jego decyzję spokojnie, a jednak w wielkim napięciu nerwowym. Po chwili, która wydawała mi się bardzo długa, powiedział uprzejmie:

– Proszę niech pani usiądzie.

„To dobry znak” – pomyślałam, usiadłam przy stole naprzeciw Jacka Malczewskiego. Tymczasem on dalej oglądał szkice w wielkim milczeniu. Kiedy natrafił na mój autoportret, malowany olejno na dużym arkuszu papieru „Bristol”, spojrzał na mnie z uwagą i znowu na portret… Po skończonym przeglądzie moich prac zwrócił głowę w stronę okna i rozważał coś w wielkim skupieniu. I wreszcie, kiedy już raczył spojrzeć na mnie, zapytał znowu bardzo po prostu:

– Co pani chce studiować?

– Rzeźbę, panie profesorze.

– Rzeźbę? Niech pani idzie do Laszczki i powie mu, że: ja, Jacek Malczewski, proszę go, ażeby panią przyjął do swej Szkoły Rzeźby w Akademii […]18.

Wzruszona do głębi duszy zdołałam wyrazić moją wdzięczność genialnemu artyście zaledwie w trzech słowach: „Dziękuję Panie Profesorze.

Uśmiechnął się życzliwie i podał mi rękę na pożegnanie, czego na powitanie nie uczynił… Po czym zniknął za drzwiami pokoju, skąd dochodził gwar licznie zebranych osób. Co ten gwar oznaczał, dowiedziałam się później z gazet: To przyjaciele i znajomi Państwa Malczewskich zbiegli się powitać ocalałego wprost cudownie, po wypadku w Tatrach, syna Państwa Malczewskich, Rafała.

Do mego podziwu dla wielkiego artysty dołączył się jeszcze podziw dla Malczewskiego jako człowieka dobrego, który w tak uroczystym dniu potrafił zostawić swoich gości i oglądać starannie szkice nieznanej mu osoby. Możnaby przypuszczać, że zrozumiał moje pragnienie służenia Ojczyźnie Sztuką19.

Profesora Laszczkę zastałam w jego pracowni w Akademii przy pl. Matejki. Kiedy usłyszał, z czym Jacek Malczewski mnie do niego przysłał, zawołał zdumiony:

– Co? Jacek Malczewski prosi, ażeby kobietę przyjąć do Akademii?20

Usadowiona w wygodnym fotelu, nie potrzebowałam obserwować wyrazu twarzy mego przyszłego profesora, ażeby przekonać się, jakie wrażenie robią na nim moje prace. Konstanty Laszczka, przerzucając w stojącej pozycji rozłożone na stole szkice, nie oglądał ich w milczeniu, jak to czynił Malczewski. Z ust jego wydobywały się nieustanne okrzyki:

– Co za rozmach… Jaka śmiała linia… Talent, talent…

Jednak po skończonym przeglądzie Laszczka podobnie jak i Malczewski nieszybko zdobył się na wypowiedzenie swej decyzji. Natomiast w wielkim zdenerwowaniu rozpoczął długotrwały spacer po swojej pracowni. Na jego wzburzonej twarzy widoczna była wewnętrzna walka. Nietrudno było odgadnąć, że sumienie oraz prośba Malczewskiego nie pozwalały mu powiedzieć: „nie”, a wydawało mu się, że wbrew regulaminom bez narażania się wiedeńskiemu ministerstwu nie może powiedzieć: „tak”21.

Czekając na decyzję Laszczki, miałam aż nadto wiele czasu, by rozglądnąć się po jego pracowni i obejrzeć niezliczoną ilość rzeźb rozstawionych tak przy ścianach, jak i w pośrodku miejsca pracy, ale nie uczyniłam tego. Całą moją istotę absorbowała sprawa zdobycia wstępu do Akademii… Z wyrazu twarzy mistrza chciałam wyczytać, co zamierza ze mną zrobić22.

Wreszcie po długotrwałym namyśle Laszczka przerwał swój spacer po pracowni, stanął przede mną i oświadczył:

– Ja panią przyjmę na studia w mojej Szkole Rzeźby w Akademii, ale pod warunkiem, że pani otrzyma na to również zezwolenie Rektora23.

Uszczęśliwiona pobiegłam do rektora. Był nim wówczas Józef Mehoffer. Rektorowi podobały się moje szkice, ale wahał się z wyrażaniem zgody, obawiając się wziąć na siebie tak wielką odpowiedzialność. Przecież ówczesne ustawy zabraniały kobietom wstępu na Akademię! Obecna przy rozmowie żona rektora, kompozytorka Jadwiga Mehofferowa (zmarła w roku 1948), stanęła dzielnie po mojej stronie. Starała się przekonać męża, że jeżeli mam talent, powinien pozwolić mu się rozwinąć. Wreszcie rektor oświadczył:
„Zgadzam się na przyjęcie pani do Akademii, o ile cały Senat Akademicki na to pozwoli!”24.

Senat akademicki w składzie: prof. Jacek Malczewski, prof. Aksentowicz, prof. Weisss, prof. Pieńkowski, rektor Mehoffer, prof. Laszczka i inni, zadecydował, że przyjmie mnie warunkowo: mam w Akademii wykonać pracę rzeźbiarską, która zadecyduje, czy będę przyjęta na studia do Akademii w drodze wyjątku25.

W pierwszym dniu roku akademickiego – z początkiem października 1917 roku – rozpoczęłam studia na tej uczelni, o której marzyłam, mając lat czternaście…

Kolegami moimi na rzeźbie byli w tym czasie: Bibulski, Zinkow, Hagelmayer i Zelek. W następnym półroczu przybyli: Jura i Tracz. Wszyscy odnosili się do mnie z życzliwością i szacunkiem. Utarło się wśród nich powiedzenie: Koleżanka Baltarowicz nie jest kobietą! Koleżanka Baltarowicz to człowiek.

Po dwóch miesiącach intensywnej pracy wykonałam dużych rozmiarów akt męski. Senat akademicki w komplecie przyszedł oglądać tę rzeźbę. Po obejrzeniu oświadczono:

– Zofia Baltarowicz zostaje na drodze wyjątku przyjęta do Akademii Sztuk Pięknych na rzeźbę.

Wstęp do Akademii dla kobiet został zdobyty!26

Moja rzeźba tak zachwyciła wszystkich profesorów, że przełamując regulamin, zezwolono mi studiować w AKADEMII w drodze wyjątku w charakterze hospitantki w Szkole Rzeźby prof. Laszczki oraz dodatkowo rysunek na Wydziale Malarstwa oraz na wspólnym dla wszystkich wydziałów rysunku wieczornym. Dla uprawomocnienia mojej pozycji jako studentki w Akademii, jak i dla zabezpieczenia siebie przed represjami władz austriackich za złamanie regulaminu przez wprowadzenie do Akademii kobiety na studia GRONO PROFESORÓW [Senat] powzięło specjalną uchwałę w dniu 27 października 1917 roku. Mocą tej uchwały zezwolono profesorom na przyjmowanie wybitnie uzdolnionych kobiet w drodze wyjątku na studia do Akademii w charakterze hospitantek. Jednakowoż zezwolenie to na przyjmowanie kobiet na studia do „cesarsko-królewskiej” Akademii musiało być sformułowane w sposób, który by nie spowodował przykrych konsekwencji dla Senatu Akademii Krakowskiej. Trzeba pamiętać, że był to okres zaborów27.

Była wyrażona w sposób zakamuflowany ze względu na panujące pod zaborem stosunki. Może z jakiegoś powodu nie wszyscy współcześni historycy sztuki zrozumieli ją właściwie. Rząd Polski wiedział, jak tę uchwałę należy rozumieć i reskryptem ministerialnym z 30 lipca 1920 r. N 6075/IV/20 uznał studia kobiet studiujących w Akademii przed lipcem 1920 r. w charakterze hospitantek za studia normalne.

W ten sposób ja, będąc pierwszą kobietą studiującą w krakowskiej Akademii, w drodze wyjątku na podstawie reskryptu ministerialnego wymienionego wyżej stałam się również mocą rozporządzenia polskiego rządu pierwszą normalną studentką krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych28.

W archiwach ASP łatwo można odnaleźć protokół z 27 X 1917 r. Porządek obrad wymieniał osiem punktów. Punkt pierwszy dotyczył otwarcia roku szkolnego 1917/1918. W pierwszej kolejności omówiono wpisy na nowy rok, potem kłopoty kursu grafiki z powodu powołania do wojska prowadzącego instruktora, a następnie rektor podał propozycje na kierownika wieczornych rysunków. Na końcu omawiania punktu pierwszego pojawiła się adnotacja:

W końcu Rektor podaje, że wiele kobiet zgłasza się z prośbą o przyjęcie tychże na naukę do tutejszego Zakładu. Ponieważ uczęszczanie na Kursa kobietom w myśl regulaminu oraz zapadłej uchwały Grona Profesorów w przedmiocie tej sprawy jest niedozwolone, należy zgłaszającym się odmówić zezwolenia na uczęszczanie. Pozostawia się jednakże Profesorom dowolność przypuszczania kobiet i zezwalania na prywatne uczęszczanie na naukę w swoich kursach. Gremium na powyższe przedstawienia jednogłośnie zgadza się w całości29.

Zofia mogła uczestniczyć w kursach, jednak nie została zapisana w żadnych dokumentach i nie widnieje na spisie studentów z 1917 r. Zapisani są tylko jej koledzy, o których wspomniała w swoim życiorysie. Przyjęta na zasadach hospitantki, nie miała prawa przystępować do egzaminów, nie mogła otrzymywać jakichkolwiek dokumentów potwierdzających przebyte uczestnictwo w zajęciach.

Przez dłuższy czas byłam jedyną kobietą studentką w Akademii, dopiero po kilku miesiącach udało się dwom kobietom dostać do pracowni Weissa, na drugie półrocze, gdyż sprawa była już łatwiejsza. Wyłom w murach Akademii został przeze mnie zrobiony30.

Już w następnym roku prof. Weiss przyjął na malarstwo moją koleżankę ze szkoły Batowskiego, Izę Polakiewicz, a w jakiś czas później Zofię Rudzką31.

W roku 1918 [na drugim roku studiów], chcąc zrzucić jarzmo niewoli austriackiej, przystąpiłam do Polskiej Tajnej Organizacji Wojskowej, gdzie pracowałam aż do „Nocy Mobilizacyjnej”, w czasie której uwolniliśmy Kraków z niewoli austriackiej. W czasie owej nocy – pełniąc służbę kuriera – przeziębiłam się, co spowodowało ciężką recydywę zapalenia stawów i 4-miesięczną przerwę w moich studiach w Krakowskiej Akademii32.

Byłam odcięta od rodziców frontem wojny. Ciotka moja Anna Ruebenbauerowa oddała mnie do Domu Zdrowia, gdzie przeleżałam kilka miesięcy33.

Kiedy z początkiem marca 1919 roku […] wróciłam do pracy w Akademii, spotkany w hallu uczelni kolega z malarstwa zawołał:

‒ Nareszcie zdrowa! Witamy! A była już koleżanka u siebie w pracowni rzeźby?

– Nie, dopiero co weszłam do Akademii.

– No, to zobaczy tam koleżanka niespodziankę.

– Co takiego?

– Kobiety!

Rzeczywiście w pracowni zastałam kilka kobiet, którym w ślad za mną pozwolono studiować w Akademii. Były to koleżanki: Z. Marsówna, N. Milan, J. Reichertówna i Szereszewska. W parę tygodni później przybyła jeszcze Olga Niewska. A potem było ich coraz więcej i obecność ich przestała kogokolwiek dziwić34.

14 XII 1918 r. na posiedzeniu Grona Profesorów pod przewodnictwem rektora Wojciecha Weissa zanotowano w protokole bardzo krótką, aczkolwiek niezwykle istotną informację:

Przewodniczący podaje wniosek przyjęcia kobiet do Akademii jako zwyczajne uczennice i z tego powodu zwiększyć numerus clausus35 uczniów zakładu, na co się zgodzono i wniosek ten uchwalono36.

To jedno zdanie stanowiło o losie wszystkich kobiet chcących studiować na Akademii Sztuk Pięknych. Protokół został podpisany przez Wojciecha Weissa, Konstantego Laszczkę, Józefa Gałęzowskiego, Teodora Axentowicza, Ignacego Pieńkowskiego i Stanisława Dębickiego.

Wspomniana rada grona profesorów odbyła się w sobotę. W niedzielnych wydaniach codziennych gazet krakowskich nie wspominano o tym fakcie nawet jednym zdaniem. „Głos Narodu” w rubryce Kronika pisał o potwornej taryfie pocztowej, sprzedaży cukru, wydawaniu chleba, repertuarze Teatru Słowackiego. „Naprzód” powtarzał informację o sprzedaży cukru, wspominał o zaginięciu 12-letniej Juli Torońskiej, „Nowa Reforma” potwierdzała informację o zaginionej dziewczynce, informowała o sprawie oszustwa zapałkowego i ucieczce bandytów z więzienia… Nie było również żadnej informacji w „Czasie”. Nic nie pojawiło się w wymienionych gazetach również w ciągu tygodnia od wydarzenia. Najwyraźniej uchwała przyjęcia kobiet do Akademii Sztuk Pięknych nie odbiła się echem po Krakowie. Czy uznano, że nie jest to istotna dla czytelników informacja, czy była ona na tyle hermetyczna, że nie przedostała się do prasy? Faktem jest, że gazety milczały. Milczał nawet tygodnik kobiecy „Na Posterunku”, poświęcony sprawom społecznym, ekonomicznym, pedagogicznym i etycznym.

W archiwum ASP nie ma najmniejszego śladu po studiach Zofii w latach 1917‒1920, a historia pierwszej studentki krakowskiej ASP nie została do tej pory zapisana w żadnym opracowaniu związanym z historią akademii. Gdyby nie starania własne Zosi, która pozostawiła po sobie wiele osobiście napisanych życiorysów oraz artykułów prasowych, nie mogłabym odnaleźć jej historii teraz, 100 lat po tym, jak przekroczyła próg krakowskiej akademii. Gdyby ona sama o to nie zadbała, nigdy nie poznalibyśmy jej losów…

* O dalszych losach Zofii będzie można przeczytać w książce mojego autorstwa pt. Zofia Baltarowicz-Dzielińska. Pierwsza studentka na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Książka jest w trakcie przygotowywania. W przygotowaniu jest również książka o tym, jak kobiety walczyły o dostęp na ASP w Krakowie.

* Szczególne podziękowania dla Barbary Sośnickiej, bez której nie odnalazłabym zapomnianych dokumentów dot. Zofii.

* Dzięki moim staraniom archiwum ASP wzbogaci się o dokumenty związane z pierwszą studentką naszej Akademii.

Przypisy

1. Dokument w posiadaniu Barbary Sośnickiej, z opisem: „czystopis ostatni, lipiec 1970”.

2. Dokument w posiadaniu Barbary Sośnickiej, podpisany jako „Odpis życiorysu dla Muzeum Sztuki Medalierskiej we Wrocławiu napisała Zofia Dzielińska parę miesięcy przed swoją śmiercią w 1970 roku”.

3. Z. Baltarowicz-Dzielińska, Mój życiorys, s. 1, Archiwum TPSP w Krakowie.

4. Jak Zofia Baltarowicz-Dzielińska zdobyła dla kobiet Akademię Sztuk Pięknych, „Wrocławski Tygodnik Katolików”, R. IX, nr 30 (410), 23 VII 1961, archiwum TPSP w Krakowie.

5. Zygmunt Kurczyński, urodzony we Lwowie, studiował rzeźbę na krakowskiej ASP, potem wyjechał do Paryża i tam pobierał nauki u Augusta Rodina. Kiedy wrócił do Lwowa, realizował zamówienia rzeźbiarskie, współpracując z architektonicznymi biurami projektowymi. Piastował również funkcję radnego miasta Lwowa. Kiedy wysiedlano Polaków ze Lwowa, przeniósł się do Wrocławia, a tam został pierwszym prezesem Związku Polskich Artystów Plastyków, a także przyczynił się do powstania wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych (za: Wikipedia).

6. Z. Baltarowicz-Dzielińska, Życiorys, 23 VII 1956, s. 1, archiwum TPSP w Krakowie.

7. „Odpis życiorysu dla Muzeum Sztuki Medalierskiej we Wrocławiu…”, s. 1.

8. Jak Zofia Baltarowicz-Dzielińska zdobyła dla kobiet Akademię Sztuk Pięknych.

9. W gazecie jest wydrukowane „w Krakowie”, jednak na egzemplarzu należącym do Zofii Baltarowicz-Dzielińskiej jest poprawione długopisem na „we Wiedniu”.

10. „Odpis życiorysu dla Muzeum Sztuki Medalierskiej we Wrocławiu…”, s. 1.

11. Tamże.

12. Z. Baltarowicz-Dzielińska, Informacje, Pracownia Sztuki Współczesnej, Instytut Sztuki PAN w Warszawie.

13. Z. Baltarowicz-Dzielińska, Moje studia, s. 5, dokumenty w posiadaniu Barbary Sośnickiej (maszynopis z lipca 1970 – ostatni przed śmiercią).

14. Jak Zofia Baltarowicz-Dzielińska zdobyła dla kobiet Akademię Sztuk Pięknych.

15. Tamże.

16. Z. Baltarowicz-Dzielińska, Pierwsza studentka na Akademii Sztuk Pięknych, „Życie Literackie”, nr 40, 4 X 1970.

17. Jak Zofia Baltarowicz-Dzielińska zdobyła dla kobiet Akademię Sztuk Pięknych.

18. Z. Baltarowicz-Dzielińska, Pierwsza studentka na Akademii Sztuk Pięknych

19. Z. Baltarowicz-Dzielińska, Moje studia, s. 8.

20. Jak Zofia Baltarowicz-Dzielińska zdobyła dla kobiet Akademię Sztuk Pięknych.

21. Z. Baltarowicz-Dzielińska, Pierwsza studentka na Akademii Sztuk Pięknych

22. Z. Baltarowicz-Dzielińska, Moje studia, s. 8.

23. Z. Baltarowicz-Dzielińska, Pierwsza studentka na Akademii Sztuk Pięknych

24. Jak Zofia Baltarowicz-Dzielińska zdobyła dla kobiet Akademię Sztuk Pięknych.

25. Z. Baltarowicz-Dzielińska, Życiorys, s. 4.

26. Jak Zofia Baltarowicz-Dzielińska zdobyła dla kobiet Akademię Sztuk Pięknych.

27. „Odpis życiorysu dla Muzeum Sztuki Medalierskiej we Wrocławiu…”.

28. Z. Baltarowicz-Dzielińska, Pierwsza studentka na Akademii Sztuk Pięknych

29. Protokół posiedzeń Grona Profesorów z dnia 27 X 1917, archiwum ASP w Krakowie.

30. Z. Baltarowicz-Dzielińska, Życiorys, s. 5.

31. Z. Baltarowicz-Dzielińska, Pierwsza studentka na Akademii Sztuk Pięknych… W protokole z 29 IV 1920 r. czytamy, że na wniosek prof. Weissa przyjęto na drugie półrocze bieżącego roku jako uczennice zwyczajną Zofię Rudzką.

32. Z. Baltarowicz-Dzielińska, Mój życiorys, s. 3.

33. Z. Baltarowicz-Dzielińska, Życiorys, s. 5.

34. Jak Zofia Baltarowicz-Dzielińska zdobyła dla kobiet Akademię Sztuk Pięknych.

35. Numerus clausus (łac. zamknięta liczba) ‒ zasada ograniczania liczba studentów określona przez daną jednostkę uniwersytecką, zwykle ze względów praktycznych.

36. Protokół z posiedzenia Grona Profesorów z dnia 14 XII 1918 roku, archiwum ASP w Krakowie.

—————

—————