O nowej formule „Wiadomości ASP”
z rektorem Andrzejem Bednarczykiem
rozmawia Janusz Krupiński
Janusz Krupiński: Ukłon! Panie Rektorze! Restart! Tytuł „restart” zaproponowałem czasopismu, które będzie następcą dotychczasowych „Wiadomości ASP”. Może „restART”? Motywem dla tej propozycji było szersze przekonanie, że w Akademii nastąpią istotne zmiany, a to wraz z wyborem Ciebie na to stanowisko oraz z Twoim wyborem zespołu rektorskiego, prof. Joanny Kubicz oraz prof. Agaty Kwiatkowskiej. Nastaje klimat dla zmian, dla przemian. Paradoksalnie także czas pandemii sprzyja wyzwoleniu energii, nowych inicjatyw całego naszego środowiska.
Profesor Kubicz kieruje projektem rozwoju Wydawnictwa Akademii, który obejmuje właśnie publikację nowych czasopism. Z Twojej inicjatywy na Akademii pojawi się pismo o charakterze naukowym, „Elementy”, którego nazwę zaproponowała Magdalena Ujma.
Andrzej Bednarczyk: Trwa jeszcze praca nad stworzeniem międzynarodowego składu rady naukowej. Chodzi o to, żeby wokół tej inicjatywy zgromadzić kilka nazwisk, które są rozpoznawalne. Rada naukowa ma charakter prestiżowy. To komitet redakcyjny jest „od roboty”.
Również czasopismo „restART”, a jest to także przekonanie prof. Joanny Kubicz, ma mieć odpowiedzialny, poważny charakter. W przeciwieństwie do „Wiadomości ASP”, nie ma to być tablica ogłoszeń, miejsce na laurki czy klepsydry.
To ma być czasopismo dostarczające bieżących wiadomości artystycznych, kulturalnych, a nie że rektorowi gronostaj wyleniał albo że komuś potrząsnął rękę, bo to nikogo tak naprawdę nie interesuje. Do takich ogłoszeń, nazwijmy to parafialnych, mamy mailing do studentów i do pracowników – wysyłamy list i informujemy o ważnych, uczelnianych sprawach. Zawartością ma być sztuka.
…i design.
Ja to w jednym ujmuję, bo rozróżnienie sztuka i design jest dla mnie wadliwe…
W świecie jednak wyraźnie przyjęte jest to rozróżnienie. Faktem społecznym, rysem współczesnej kultury jest wyodrębnianie się designu.
Tak jest w świecie przyjęte. Ale ja osobiście pozwalam sobie nazwać te dziedziny sztukami użytkowymi i sztukami czystymi, a jak projektant mówi, że nie jest artystą, to mam z tym kłopot.
Pomijając spór o to, dlaczego ma znaczenie i sens obecność na Akademii Sztuk Pięknych tych wydziałów: Wydziału Architektury Wnętrz, Wydziału Form Przemysłowych, a także katedr projektowych Wydziału Grafiki. Oderwany od sztuki design dehumanizuje się, gubi kategorię formy, tak istotną dla kultury sensu stricto. To na politechnice design ulega inżynieryzacji. Ma charakter funkcjonalistyczno‑techniczny. Natomiast tytuł „restART” właśnie zaznacza prymat sztuki. ART!
Ze sztuką. Tak. To właśnie jest specyfika wydziałów projektowych na Akademii, że zajmują się sztuką. Dlatego mimo różnicy jesteśmy w stanie się dogadać i wzajemnie tymi różnicami się wzbogacać.
Chciałbym, żeby to było pole swobodnych spojrzeń na to, co się tu dzieje. A dzieje się bardzo dużo fajnych rzeczy, frapujących, niezwykłych, one często się – jakbym poszedł za Twoim językiem – istnią w poprzek wszystkich struktur. Trzeba to pokazać, bo to jest największa wartość.
Kwestia związku designu ze sztuką pozornie jest odległa, gdy mówimy o profilu nowego czasopisma. Ale przecież te fundamentalne kwestie mają znaczenie dla tego, co w tym piśmie się pojawi, a co nie. Zarazem profil czasopisma, jak sądzić można, będzie ewoluował, dzięki sporom toczącym się na jego łamach. Rzecz w sporach o podstawowe pojęcia, zjawiska. Spory o kierunki przemian zachodzących w sztuce są formą udziału w nich, w szczególności są zaprzeczeniem kształcenia, które toczy się siłą bezwładu, odruchów, albo jest nowinkarstwem, biernym udziałem w narastających prądach, tendencjach.
Przykład: jaka jest pozycja rysunku, dzisiaj, w epoce „komputera”, programów graficznych? Czy „restART” da jeszcze pole dla rysunku, sporu o rysunek? Rysunku w jakiej postaci? Dzisiaj coraz częściej rysunek pojmowany jest jako rzecz ołówka czy pióra, a rysowanie rozumie się jako odrysowywanie, zapis, narzędzie tylko. A nie jako kształtujące się widzenie, nie jako miejsce, w którym może wyłonić się wizja. Tylko schematyzm widzenia, tak obcy sztuce, nie wie nic o tym, że rysy, zarysy, profile, sylwety, linie rzeczy patrzący wynajduje, a nie zastaje. To abstrahowanie, definiowanie, czyli określanie.
To jest bezpośrednia notacja… Notacja idei różni się od rysunku konstrukcyjnego tym, że notuje pierwsze przeczucie, intuicję formy.
„restART”. Wyobrażam to sobie tak, że pismo nie posiada charakteru informacyjnego, nie stanowi skrzynki aktualności, jego rola nie polega na odnotowywaniu. Gdy do danego wydarzenia odnoszą się rzetelne opisy, przemyślane ilustracje, dobrane reprodukcje, to jest już pewna wartość, ale tym, co w szczególności pozwala te obrazy rozumieć, jest dopiero komentarz, interpretacja, krytyka. Wydarzenia mijają, dzieło z nimi związane może zachować aktualność dzięki tekstom wskazującym, odkrywającym, ukazującym treści, znaczenia, wymiary, aspekty dla tych wydarzeń istotne. W ten sposób czyniąc je doniosłymi. Dzięki temu publikacja w „restART” stawałaby się wydarzeniem – niosąc tamto. Kontrprzykład: projekt zdobywa międzynarodową nagrodę, fakt ten zostaje odnotowany, ani słowa o samym projekcie, o jego wartości – nic nie przybliża do zrozumienia jego znaczenia, wartości…
Rozumiem. Chodzi Ci o to, żeby to czasopismo nie było tablicą ogłoszeń, a raczej refleksją na poziomie codzienności, nad tym, co się wydarza.
Jeśli wydarzenia inne spoza uczelni, to rozpatrywane z perspektywy Akademii.
A jeżeli uczelni, to odwrotnie: chodzi o to, żebyśmy sami o sobie nie gadali, lecz pozyskali spojrzenia obcego, cudzego oka.
Krytyka artystyczna jest pojęciem pozytywnym w świecie.
Tak.
Krytyczność – to znaczy, że ktoś się nad czymś zastanawia, wpatruje, wmyśla, zadaje sobie i temu pytania, „rozmawia z”, a nie uważa rzeczy za zrozumiałą samą przez się. Odczucie oczywistości wyznaczają przyjęte schematy, konwencje, odruchy. Albo lekceważenie, zatrzymanie się na powierzchni rzeczy.
Naszą bolączką jest to, że zbyt dużo rzeczy, pojęć i namysłów zostało uznane za oczywiste i po prostu nie wypada zadać o nie pytania. Milczące potakiwanie sobie nawzajem jest śmiercionośne.
Istotą sztuki są te elementarne pytania.
Gdyby udało nam się stworzyć czasopismo, które jest polem takich namysłów, rozważań, krytyk, służy do zadawania po raz setny pytania o coś, co wszystkim się wydaje oczywiste, to będzie konkretna wartość.
Będą „Elementy” – to tytuł planowanego czasopisma naukowego Akademii. Jeżeli chodzi o podstawową różnicę pomiędzy czasopismem naukowym a „restART”. Teksty naukowe, jako takie, określa wymóg obiektywności, zawieszenie, odsunięcie emocji, ocen. Natomiast „restart” – powinien być pismem zawierającym spory, krytykę, oceny, opinie. Oby opiniotwórcze. „restART”, czyli przestrzeń otwarta na stronnicze, zapaleńcze, wizjonerskie publikacje! Osobiste, indywidualne podejście i zaangażowanie niechaj tu znajdzie nie tylko wyraz, ale niechaj tutaj się formuje – wraz z publikacją.
Także w doborze dzieł, zdjęć, ilustracji. Dla publikowanych tekstów „restART” nie zna właściwej formuły, konwencji. Jedni artyści spisują luźne notatki, inni prowadzą dziennik, piszą listy, manifesty, wiersze, inni traktaty, książki. Akademia sztuki spełnia się, gdy daje miejsce dla osobowości.
Jest prosta różnica między rozmową dwóch pasjonatów a budowaniem formuły definitywnej. Pismo naukowe byłoby polem do rozważań zobiektywizowanych. Solidna, spójna logicznie analiza i stawianie tez na końcu byłyby jak najbardziej pożądane.
Dochodzić z wolna do oceny…
Tak, oczywiście.
Ale uzasadnionej.
Oczywiście nie dlatego, że mi się nie podoba, bo tak, albo mi się podoba, bo jest fajne. Z tym będą kłopoty, bo nie umiemy solidnie oceniać. Ale stworzenie pola do oceny, krytyki, byłoby dla nas szansą.
Jak często także profesorowie bywają skromni, wycofani. Nie wiem, czy w naszym środowisku ma miejsce marginalizacja, tłumienie. Wiem, że wielu nawet nie wie, że ma COŚ do powiedzenia!
Albo nie mają praktyki w tym. A jak nie ma praktyki, to jest opór.
„restART” dawałby pole wypowiedzi profesorom, pracownikom uczelni, zarazem będącym artystami, projektantami czy konserwatorami. Chodzi o ich rozumienie sztuki. Tu jest miejsce na „głos” indywidualny, kogoś. Tu miejsce na indywidualność, na przekonania i spór przekonań. Myślę, że formą dla ujawnienia się i uzyskania tych myśli i opinii byłyby rozmowa, wywiad…
To jest jedna z możliwych form. Nie buduje się kategorycznego stanowiska, ale – tak jak my teraz – rozmawia. Wtedy staram się doprecyzować pewne rzeczy, czy nawet wejść w niezgodę na jakiś temat. Zewnętrzne spojrzenie jest tym, czego bardzo potrzebujemy. W swojej pracowni malarstwa od lat stosuję metodę obcego oka. Uważam, że ja, jako dydaktyk, chcąc nie chcąc tracę chłód spojrzenia, bo jestem zaangażowany w to, co powstaje. Dlatego zapraszam ludzi z zewnątrz. Studenci słyszą od nich takie zdania, na które ja bym się nie odważył… Widzę, że skutek tego jest cudowny: to bywają otrzeźwienia i przełomy.
W miejsce kultu spontaniczności, naturalności pojawiają się przytomność i samokrytycyzm… Na swoich wykładach stosuję wykładnię, jaką tej myśli nadaje Leonardo da Vinci. W Traktacie daje on prostą radę. Odłóż to, nad czym pracujesz, zostaw obraz, np. oddaj się rozrywkom, a gdy wrócisz, spójrz na ten obraz jak na obcy. To przecież myśl o roli dystansu, o uwolnieniu się od swych intencji, od siebie. Przechodząc na grunt „restART”, przecież taką szansę daje wywiad, formułowanie myśli na temat własnej pracy.
To jest ślepnięcie; każdy, kto cokolwiek tworzy, ma świadomość tego, że mentalne kanały przepływu myśli blokują się przez stałe skoncentrowanie na jednym. Widzę to np. w długoterminowej pracy nad jakąś kompozycją. Niekiedy dopiero tydzień po odłożeniu pracy na bok, a czasami po kilku miesiącach, jestem w stanie dostrzec jakiś problem, którego w ogóle nie zauważałem.
Paradoks: mógłbyś być zniechęcony, a po miesiącach odkryć Coś, zapowiedź, otwarcie, jeśli nie objawienie.
Tych problemów upatruję w przebarwieniu intencjonalnym. A możność uzyskania dzięki temu spojrzenia – nie powiem zupełnie, ale jednak mocno oddalonego od intencji – jest otrzeźwieniem, jest dojrzeniem faktów.
Sztuka to jest wolność wewnętrznych myśli.
Tak.
Żeby nie upierać się przy tym, że ja uważam, że ja, własne intencje, to mój plan…
Wiesz, wolność traci się też przez to, że się zbyt zarządza dziełem, które powstaje, i nie słucha się dzieła.
Ja jestem panem, ja rozkazuję.
Zachowuję się jak dyrektor: mam cel i tak ma być, jak ja chcę. Najwspanialsze uwolnienia od celowości przeżywam zawsze pod koniec pracy, kiedy jestem zmuszany przez dzieło, nad którym pracuję, do zrezygnowania z pierwotnych intencji. Jeżeli do tego nie dojdzie, to ta praca jest do kitu. Zawsze musi do tego dojść.
Marzę o tym, aby „restART” był polem, gdzie wypowiedzi są wydarzeniem. To jest sytuacja idealna, o którą będziemy walczyć, a która będzie sprawiać nam bardzo dużo kłopotu i oporu ze względu na to, że nie jesteśmy wprawieni w tworzeniu słowem.
W Czasie utrwalonym Andriej Tarkowski, reżyser filmowy, podkreśla, że w trakcie pracy jego pierwotne intencje w ogóle tracą na znaczeniu; to dzieło odkrywa przed nim coś, czego on nawet w ogóle nie przeczuwał, ono go uczy.
I tutaj pojawia się możliwość uzyskania zewnętrznego spojrzenia. Obca ingerencja wywołuje lęk, ale stworzenie takiej sytuacji jest twórcze, bo wytrąca mnie z mentalnych kolein, w których grzęznę. Każdy język ma tendencję do wpadania w koleiny. Jak to Bartosz Brożek napisał w Granicach interpretacji, istnieje pewna bezwładność języka, dzięki której jest on stabilny. Natomiast inne oko, nazwijmy to społecznym kubizmem, czyli wielość spojrzeń, nie polega na tym, że zapraszam kogoś, żeby patrzył ze swojego punktu widzenia na to samo, co ja.
Oby wypowiadający się na forum „restART” znaleźli klimat dla ujawnienia, formułowania wątpliwości, wahań, także w samych sobie.
Problem leży w przyzwoleniu na „widzi mi się”, w ferowaniu stanowisk. To znaczy: ja ci mówię, co tu widać albo czym to jest. Jest cudowna debata Michała Hellera z Jerzym Stelmachem i Bartoszem Brożkiem Spór o rozumienie (2019, CCPress), która pokazuje, że musimy się zgodzić na wielość spojrzeń. Trzeba gdzieś ten margines niedomknięcia zachować.
Dystans wobec własnych myśli.
A kogo obchodzi, co miał artysta na myśli!
Oby to on sam zapomniał o sobie. Leonardo, powtórzę, radzi: popatrz na swe dzieło jak na obce.
Dokładnie tak! „Artysta miał na myśli…” No, jeżeli artysta zrobił to, co miał na myśli, to nie jest twórczość, to jest gotowiec, to jest rzemiosło: miałem na myśli, to sobie zrobiłem.
Pamiętamy dobrze, że przyjęcie postulatu zapomnienia o sobie stanowi warunek w sztuce ikony.
Tak. Z drugiej jednak strony ta zaczerpnięta z teologii idea przepuszczenia na drugą stronę, ikony jako okna, i ten problem, o którym Umberto Eco pisał – „brudnych szyb”, które nie przepuszczają przez siebie, tylko stają się wręcz idolami, bożkami. Z tym problemem cały czas się borykamy, tak jak z wirusem, chyba jeszcze poromantycznym. Chociaż w romantyzmie tego nie dostrzegam, dostrzegam to w głupkowatym pomyleniu romantyzmu z narcyzmem.
„Ja”, podobnie jak człowiek, nie jest określone, jak próbuję to określić, istni się. Człowiek istni się, a nie że jest. Dzieła sztuki się istnią, nie są zamknięte, zastane, wydarzają się w interpretacji, chociażby w widzeniu. Stąd twórcza rola krytyki sztuki, dzieł jako ich interpretacji. Tak też, sądzę, należy rozumieć rolę „restART”! Zarazem odsuwam tę myśl, że człowiek jako taki staje się czy rozwija, jak gdyby było już uprzednio przesądzone, ku czemu ma zmierzać, jakby realizował jakiś pierwowzór. Człowiek, obraz, istni się w otwarciu na coś, czym on nie jest.
Gdy czytam Hölderlina, to tam nie ma nic z tego „ja”, „ja”, „ja”. To jest przefiltrowanie przez „ja”, cudowne przepuszczenie, w którym to „ja” nie tyle znika, ile staje się akceleratorem namysłu nad światem.
To jest bardzo masywne określenie to twoje „istnić się”. Masywne w znaczeniu, że wytwarza potężne pole grawitacyjne, które porządkuje sobą wiele rzeczy, ale nadużyte staje się tak samo wytrychem jak ja jestem.
I jakoby usprawiedliwieniem własnej nieokreśloności.
Tak już czerpię z języka popularnego fizyki, to to się staje taką czarną dziurą dla samego siebie, takim samozassaniem. Wtedy ja nie mogę nic innego powiedzieć, tylko „ja”, bo poza czarną dziurą dla niej nic nie istnieje. Chodzi o to, aby dzieła sztuki w tym czasopiśmie były istnione przez zewnętrzne spojrzenia.
Ale nawet także wewnętrzne.
I wewnętrzne, tak.
Jak mówiliśmy, nie chodzi o wyrażenie myśli, które są już we mnie. Wypowiedź niech będzie miejscem, w którym się myśli rodzą, jakkolwiek cenny jest także sam zapis myśli, że nie giną. Marzę o tym, aby „restART” był polem, gdzie wypowiedzi są wydarzeniem.
To jest sytuacja idealna, o którą będziemy walczyć, a która będzie sprawiać nam bardzo dużo kłopotu i oporu ze względu na to, że nie jesteśmy wprawieni w tworzeniu słowem.
Myślę, że „restART” mógłby po części podjąć Twoją doniosłą inicjatywę, o wielkim znaczeniu, aby wystawa końcoworoczna nie była po prostu taką wystawką, pośpiesznie robioną na koniec roku akademickiego. Proponujesz – przeciwnie – zorganizować ją na rozpoczęcie nowego roku. Rozumiem, że to spojrzenie wstecz, z dystansu, dzięki temu byłoby początkiem. Temu służyłyby na przykład wykłady na temat dzieł, programów realizowanych w pracowniach, tak?
Nie chcę, abyśmy robili tak zwaną wystawę końcoworoczną w celu sprawdzenia efektów kształcenia. Nie, tę funkcję spełnimy elektronicznie. To też nauczy studentów przygotowywać materiały, które dzisiaj w świecie są ścieżką informowania o sobie. Naszym zamiarem jest stworzenie festiwalu sztuki i namysłu nad sztuką. Przyznam się, że nawet wymyśliłem sobie nazwę tego wydarzenia: Gaj Akademosa.
Nie chcę, abyśmy robili tak zwaną wystawę końcoworoczną w celu sprawdzenia efektów kształcenia. Nie, tę funkcję spełnimy elektronicznie. To też nauczy studentów przygotowywać materiały, które dzisiaj w świecie są ścieżką informowania o sobie. Naszym zamiarem jest stworzenie festiwalu sztuki i namysłu nad sztuką. Przyznam się, że nawet wymyśliłem sobie nazwę tego wydarzenia: Gaj Akademosa.
Pozwalając zarazem na spojrzenie z zewnątrz na nas, dosłownie?
Chciałbym, aby było to kuratorowane przez ludzi zewnętrznych; żeby nawet ktoś krytyczny zrobił wystawę, która wykaże, że jesteśmy bandą głupków. Proszę bardzo, niech spróbuje. Bardzo bym chciał to zobaczyć… Głupki też mają coś do powiedzenia. Bawię się tu dosadnością. Ale wiesz, o co mi chodzi.
Czy w ten sposób mógłby zostać przedstawiony program, który realizował dany profesor, dana katedra, dana pracownia?
Tak. Nie domykam tego w żaden sposób ze swojej strony. Chciałbym, żeby to było pole swobodnych spojrzeń na to, co się tu dzieje. A dzieje się bardzo dużo fajnych rzeczy, frapujących, niezwykłych, one często się – jakbym poszedł za Twoim językiem – istnią w poprzek wszystkich struktur. Trzeba to pokazać, bo to jest największa wartość.
Program pracowni czy wydziału może wydawać się obciążeniem biurokratycznym, a jakoby dobrze wiadomo, co kto robi. A przecież w opis programu uwikłana jest pewna wizja dziedziny, do której się on odnosi, to nie jest po prostu projekt zajęć czy kursu. Za tym stoi zmaganie się z przedmiotem, z podejmowaną problematyką i jej rozumieniem. To ma ogólne znaczenie, poza ścianami pracowni. Tak, obejmuje przywołanie albo przedstawienie konkretnych prac, dzieł, projektów. To dla „restART” byłoby naturalnym źródłem publikacji.
Można też zgrzytać, bo na przykład na Wydziale Malarstwa jest siedem pracowni i gdybyś wziął dzieła z tych pracowni jako egzemplifikację, czym jest obraz malarski, to masz cudowny zgrzyt niemożności sprowadzenia do wspólnego mianownika. Co jest fajniejszego niż taka możliwość?
Niegdyś wszyscy byli szczęśliwi, skoro wszyscy byli kolorystami. Był taki czas…
Oj, był.
Wtedy lekceważono słowo, refleksję, a także własną pracę, skoro na uczelni nawet nie była dokumentowana. Gdzie i w jakiej postaci zachowały się prace magisterskie, doktorskie, tak zwane „przewody” pierwszego i drugiego stopnia, autokomentarze przyszłych profesorów? Szukać, odkryć, uczynić dostępnym.
Stworzymy bazę danych stanowiącą obraz tego, co się tutaj dzieje.
Indywidualne, subiektywne spojrzenie.
Największa wartość verbum artysty wizualnego to manifest, przekucie stanowiska na słowa. Myślę, że na to będzie potrzeba trochę czasu, bo musi znowu wejść pewien obyczaj czy takie poczucie, że wolno.
Przy tym odwaga.
I odwaga.
Twórczość to ryzyko, a podjąć je, to nie bać się, że coś okaże się głupie. W ogóle przedwcześnie nie rozstrzygać, że coś jest głupie. Odkrycie błędu ma twórcze znaczenie.
Z tym, że to wtedy wymaga trochę praktyki. Stosuję ze studentami kilka żelaznych zasad i zawsze powtarzam, że wszelkie nasze rozmowy pracowniane mają klauzulę poufności. Potrzebujemy poczucia bezpieczeństwa, możliwości „wyjścia na głupka”, ponieważ chcemy uczyć się rozmawiać o naszej pasji, popełniając spokojnie najgorsze błędy. I faktycznie wielu z nich później zaczyna dość składnie mówić.
Refleksja poświęcona czemuś, zarazem jako tego pogłębienie. Nie tylko tak zwane zgłębienie. Wczytanie się, wejrzenie idzie dalej niż wiersz czy obraz, w głąb za jego spojrzeniem. Sam opis to inwentaryzacja.
Natomiast to wszystko nie ma sensu, jeżeli po takim ćwiczeniu nie dojdzie do wyjścia na zewnątrz. Jeśli się w tym pozostanie, to znowu się człowiek zakisi. Masz rację: chciałbym, żeby to pismo stało się właśnie miejscem takich doświadczeń i takich aktywności i działań.
Do znalezienia informacji, gdzie co jest, wystarczy internet. My powinniśmy patrzeć z namysłem.
I to powinno być wydarzeniem: ten namysł jest wydarzeniem. W „restART” na plan pierwszy wysunięte zostaną, że tak powiem, ilustracje. Będzie to reprodukcja, fotografia. Jakkolwiek wielkie, doskonałe dzieło byłoby w ten sposób ukazane, pozostaje pytanie, w czym leży jego wielkość, w czym ją ktoś upatruje, dlaczego w ogóle się tu pojawia.
To może odróżniać nasze pismo od mediów społecznościowych. Ich język nie jest przeznaczony do rozważań – to jest bombardowanie: fakty, fakty, fakty.
Plakatowość: rzucasz okiem, złapałeś, idziesz dalej.
Tak, to jest narzędzie odpowiednie do takiego odbioru. Ludzie siedzą i oglądają. Nie ma sensu tego dublować czy małpować, więc faktycznie musimy poszukiwać formuły. Musimy zachować otwartość na to, co nam się zacznie wydarzać, i nie zamykać się w jakiejś sztywnej strukturze, że już tak będziemy to tłuc do końca świata.
Ale podejmować inicjatywy.
I zmieniać.
Dać pole, aby „ludzie” mogli tu wejść i dać mu kształt i treść.
Myślę, że taka rzecz znajdzie oddźwięk. Sam chętnie takie rzeczy będę czytał, bo jak wiesz, dużo jest pustych tekstów o sztuce, takich, których się nie chce czytać.
Naszą bolączką jest to, że zbyt dużo rzeczy, pojęć i namysłów zostało uznane za oczywiste i po prostu nie wypada zadać o nie pytania. Milczące potakiwanie sobie nawzajem jest śmiercionośne.
Istotą sztuki są podstawowe pytania.
Gdyby udało nam się stworzyć
czasopismo, które jest polem takich namysłów, rozważań, krytyk, służy do zadawania po raz setny pytania o coś, co wszystkim się wydaje
oczywiste, to będzie konkretna wartość.
Dać pole, aby „ludzie” mogli tu wejść i dać mu kształt i treść.
Myślę, że taka rzecz znajdzie oddźwięk. Sam chętnie takie rzeczy będę czytał, bo jak wiesz, dużo jest pustych tekstów o sztuce, takich, których się nie chce czytać.
Laurki pełne pięknych słów, pustych…
Zresztą najpiękniej wykpił to Umberto Eco w tym króciutkim tekście: Jak pisać do katalogu wystawy (U. Eco, Zapiski na pudełku od zapałek 1986–1991, Historia i Sztuka, 1993). To znaczy, co zrobić, jak malarz poprosi cię o recenzję, a ty nie możesz się wymigać.
Ironicznie powiem, najlepiej, jeśli autor będzie kumplem, potraktuje po koleżeńsku.
Kolega, oczywiście, nie odsądzam tego od czci i wiary, bo takie laurkowanie jest pewnym elementem życia społecznego. Tylko że po przekroczeniu pewnych granic robi się nieznośnie.
Piękne słowa, superlatywy to także zlekceważenie. Jak brak pytań.
Jest formą lekceważenia. Oczywiście nie będziemy bić wszystkiego w łeb dla samego bicia. Mam nadzieję, że będziemy właśnie się troszkę wysilać, żeby coś powiedzieć.
Mówiłeś już o tym, krytykując głosy typu „bo tak mi się podoba”, właściwy im subiektywizm. Chodzi raczej o odkrycie, wydobycie tego, co twórcze, pokazanie i uzasadnienie wartości czegoś, pokazanie, w czym ona leży, na czym polega, a nie o puste oceny.
Bardzo chętnie czytałbym raporty z zachwytu, bo one są bardzo cenne. Ale wiesz, jak łatwo przekroczyć tę cienką granicę łatwości. Raport z zachwytu jest bolesny i trudny, jest bardzo wymagający, a wazeliniarstwo jest łatwe i ohydne.
Gdy oto rektor mówi, że coś mu się podoba, jego autorytet mówi wszystko? Pytanie, co się komuś w czymś podoba i dlaczego.
Tak, dlaczego. I wtedy ktoś dzieli się swoimi doznaniami, ale w sposób światły. Teraz zaprzeczam temu, co właśnie robimy, ale rektor w ogóle powinien mieć zakaz publikowania.
Nie musi publikować jako rektor.
Ale wszyscy wiedzą, że jest rektorem. Chyba że się będzie ukrywał pod jakimś pseudonimem. Rektor to jest skażona funkcja.
Ale z kolei swoim autorytetem możesz wesprzeć tę inicjatywę.
Autorytetem mogę wesprzeć inicjatywę, ale nie wolno mi powiedzieć, jak ją zrobić. To jest ta różnica.
To może odróżniać nasze pismo od mediów społecznościowych. Ich język nie jest przeznaczony do rozważań – to jest bombardowanie.
To jest sztuka Instagramu. Dzisiejsza sztuka wymaga skupienia, do czasu aż umrze ostatni, kto się potrafi skupiać, i wtedy sztuka przemieni się w coś innego. Będzie nowe rozumienie sztuki, nowe rozumienie człowieka, posthumanizm.
Do ogłoszeń, nazwijmy to parafialnych, mamy mailing…
Do znalezienia informacji, gdzie co jest, wystarczy Internet. My powinniśmy patrzeć z namysłem.
Do inicjatywy należy podjęcie inicjatywy.
Dokładnie, a nie zmuszanie, żeby robić to, co ja chcę, bo wtedy to nie jest inicjatywa.
„restART” to ma być forum, pole otwarte na inicjatywy.
To jest dużo, to jest wszystko, czego trzeba.
A pracownicy, profesorowie wypowiadają się nie tylko i nie tyle jako nauczyciele akademiccy, ale jako artyści, projektanci. Tutaj nie chodzi o dydaktykę, pedagogikę.
Pedagogikę jako taką w ogóle w tej przestrzeni odrzucam, bo istotą pedagogiki jest nierównoważność pozycji. To jest wychowanie dziecka. Jak ktoś jest profesorem uczelni i mówi się o nim, że jest pedagogiem, to jest pomylenie pojęć. On jest dydaktykiem, który dzieli się wiedzą i wspiera rozwój czy dążenie do samodzielności swoich podopiecznych, jeżeli w ogóle mogę mówić o podopieczności, bo to „pod” już strasznie denerwuje, tak nie możemy mówić
Jeśli zachować pojęcie mistrza, to byłby nim ktoś, kto ukazuje wątpliwości, potrafi postawić pod znakiem zapytania elementarne tezy. Współmyśląc z innymi. Mówiłeś o roli namysłu.
Jeżeli dziecku odbierzesz umiejętność czy pasję poszukiwania, no to je zaciukasz. A co dopiero tutaj, na uczelni? Więc ferowanie stanowisk profesorskich w znaczeniu ex cathedra jest wampiryzmem. Zamyka myślenie. Taki profesor ssie świeżą krew adeptów.
Mówiłeś o odwadze. Tak formułowany bywa manifest. Stanowczo, w radykalny sposób sformułowane zostają myśli. To nie musi oznaczać zaślepienia. To ryzyko hipotezy, postulatu…
Z drugiej strony, namysł jest określany przez ducha niepewności, jest sztuką odkrycia problematyczności, postawienia pod znakiem zapytania.
A sformułowanie pytania jest największą sztuką. Jak napisał, zbyt często cytowany przeze mnie, Michał Heller: pytanie jesteśmy w stanie poprawnie sformułować dopiero wtedy, kiedy znamy na nie odpowiedź.
Na fundamentalne pytania nie ma odpowiedzi.
Tak, są pytania, których nigdy nie zadamy poprawnie i ostatecznie, nigdy więc nie znajdziemy na nie odpowiedzi.
Każde pytanie ma za sobą niekwestionowane, zazwyczaj bezwiednie przyjęte pojęcia, tezy, wyobrażenia.
To jest oczywiste, nie ma doskonale sformułowanego pytania.
Znaczyłoby to, że pogłębienie pytania polega na zastanowieniu się nad nim samym, na pytaniu o to, jakie rozstrzygnięcia już zawiera to dane pytanie. To restart! „restART”!
Rozumienie kwestionowania jako zawężania spektrum potencjalności jest możliwe do przyjęcia.